piątek, 30 października 2015

Paluchy wiedźmy - maślane ciasteczka

Pyszne kruche, maślane ciasteczka uformowane specjalnie z okazji Halloween w paluchy wiedźmy. W internecie krąży ten sam przepis, ale jest różne jego wykonanie. Ja sposób przygotowania zaczerpnęłam z Małej Cukierenki  klik, jest tam też filmik, na którym można obejrzeć proces produkcji ciasteczek. Ja zmieniłam sposób "montowania" paznokcia. Z podanej porcji wychodzi ok. 40 paluchów.




Potrzebujemy - składniki powinny być w temperaturze pokojowej:
- 220 g masła,
- 3/4 szklanki cukru pudru,
- kilka kropli aromatu waniliowego i migdałowego
(ja użyłam jedynie 1,5 łyżeczki cukru z prawdziwą wanilią),
- 1 jajko,
- 2 i 2/3 mąki pszennej tortowej najlepiej,
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia,
- szczypta soli
- troszkę dżemu - najlepiej z czerwonych owoców
- ok. 25 migdałów.



Masło ucieramy z cukrem pudrem (i jeśli używamy to cukrem z wanilią) na puszystą masę przez ok. 3 minut. Dodajemy jajko. Miksujemy tylko do połączenia składników.

Do przygotowanej masy dodajemy przesianą mąkę wraz z proszkiem do pieczenia, aromaty i sól. Miksujemy aż powstanie kruszonka. Teraz ugniatamy wszystko do jednej kuli. Ciasto będzie bardzo miękkie i się kleiło. Nie należy go długo wyrabiać. Następnie owijamy w folię spożywczą i wstawiamy do lodówki na ok. 30 minut.

Migdały kroimy na pół wzdłuż. Można też użyć całych (wtedy będziemy potrzebować ok. 45 sztuk) bądź płatków migdałowych.

Wyjmujemy ciasto partiami. Ja podzieliłam je na 4 części. Gdy z jednej przygotowywałam ciasteczka, reszta była nadal w lodówce.

Formujemy ciasteczka: odrywając kawałki ciasta wielkości orzecha włoskiego, rolujemy na podsypanej mąką stolnicy cienki wałeczek grubości mniej więcej najmniejszego palca, bo ciastka urosną w piekarniku prawie dwukrotnie. W każdym wałeczku robimy dwa wgłębienia. Na końcu smarujemy odrobiną dżemu (przytwierdzi to migdał do ciastka - inaczej po upieczeniu odpadnie, a przy okazji nadaje więcej grozy :), wbijamy migdał, na "górce" robimy kilka kresek ostrym nożem (na wzór palca).



Ciasteczka układamy na wyłożonej papierem do pieczenia blaszce. Można jeszcze schłodzić, aby się nie rozpłynęły w trakcie pieczenia. Ja wyniosłam całą blachę na balkon na czas nagrzewania piekarnika. Pieczemy z termoobiegiem w temperaturze 170 st. C przez 15 - 17 minut.





sobota, 24 października 2015

Kąski z piersi kurczaka pieczone w piekarniku

czyli domowa wersja tortilli ala KFC. Tyle, że mniej kaloryczna. Kąski nie są smażone na głębokim tłuszczu, a mimo to panierka jest bardzo chrupiąca. Na tortille wykładam pokrojoną w paseczki sałatę lodową, plastry świeżego ogórka, w sezonie jeszcze pomidora, upieczone kąski, polewam sosem majonezowo - jogurtowym (majonez wymieszany pół na pół z jogurtem greckim) oraz ketchupem. Zwijam w rulonik i gotowe. Kąski można również jeść w towarzystwie jakiegoś sosu, surówki i ryżu.

Potrzebujemy (na 5 porcji):
- ok. 350 g piersi z kurczaka,
- płatki kukurydziane,
- 2 łyżki oliwy,
- papryka słodka,
- papryka ostra,
- kurkuma,
- oregano,
- 1 jajko,
- 1 łyżka wody,
- 1 ząbek czosnku,
- pieprz, sól.

W miseczce mieszamy wyciśnięty przez praskę czosnek, sól, pieprz, ok. 1/4 łyżeczki papryki ostrej, po 1/2 łyżeczki papryki słodkiej i oregano oraz oliwę.  Pierś kroimy na kawałki ok. 3 cm. Wrzucamy do miseczki z przyprawami, mieszamy, przykrywamy folią spożywczą i odstawiamy do lodówki przynajmniej na pół godziny.

Płatki kukurydziane kruszymy bardzo drobno - w blenderze lub "ręcznie".

Do drugiej miseczki wbijamy jajko, dodajemy 1 łyżkę wody, przyprawy do smaku: kurkuma, ostra papryka i sól i mieszamy do połączenia.

Piekarnik nagrzewamy do 200 st. C.  Piersi moczymy w jajku, obtaczamy w rozdrobnionych płatkach i wykładamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Pieczemy ok. 20 - 25 minut.



piątek, 23 października 2015

Pierogi z brokułem i serem

Razem z mężem uwielbiamy pierogi. Ale brokuła już tylko ja :) Ponieważ mąż dziś na popołudniowej zmianie, na obiad przyrządziłam coś specjalnego dla siebie. Na blogach mirabelkowy kamcis życie ze smakiem znalazłam przepisy na pierogi z brokułami - z serem topionym i żółtym serem (klik) oraz fetą (klik). Wykorzystałam obydwa przepisy (z moimi drobnymi zmianami w proporcji składników) na nadzienie i obydwa mi bardzo smakowały. Ciasto zrobiłam według własnego pomysłu, coś pomiędzy pierogami a ciastem na makaron. Bardzo pasowało do nadzienia.

Potrzebujemy (na ok. 20 sztuk):
- 200 g mąki pszennej typ 500,
- ok. 100 ml ciepłej wody,
- 1 żółtko,
- szczypta soli. 

Wszystkie składniki razem łączymy i wyrabiamy dość elastyczne ciasto, choć raczej twarde. W razie potrzeby podlewamy wodą lub podsypujemy mąką. Zawijamy w folię spożywczą i odstawiamy na 15 minut.

Nadzienie z serem żółtym i topionym:
- 1 brokuł,
- 80 g sera topionego - u mnie hochland gouda,
- 50 g żółtego sera startego na tarce o dużych oczkach,
- 1 ząbek czosnku,
- odrobina posiekanej natki pietruszki,
- sól, pieprz.

Brokuła gotujemy na parze lub ostatecznie w wodzie (wtedy odcedzamy) ok. 20 minut. Studzimy. Ja ugotowałam po prostu dzień wcześniej. Rozgniatamy go widelcem wraz serkiem topionym, przeciśniętym przez praskę czosnkiem. Następnie mieszamy ze startym żółtym serem. Doprawiamy pieprzem i solą.

Nadzienie z serem typu feta:
- 1 brokuł,
- pół kostki fety czyli ok. 120 g,
- 1 ząbek czosnku,
- pieprz (bez soli, bo feta jest dostatecznie słona).

Ugotowanego brokuła rozgniatamy z fetą, przeciśniętym przez praskę czosnkiem, Doprawiamy pieprzem.

Gdy już mamy farsz gotowy, przystępujemy do rozwałkowywania ciasta, napełniania i lepienia pierogów. Wrzucamy je do osolonego wrzątku z dodatkiem łyżki oleju. Gotujemy ok. 4 - 5 minut. Można podać okraszone podsmażoną cebulką lub polane jogurtem.







Sałatka z kalafiora, pomidora i jajka

czyli ostatni swojski pomidor w tym roku. Niestety mija najlepszy czas, kiedy bazarki wypełnione były świeżymi warzywami i owocami, dostarczanymi praktycznie prosto z pola i sadu. Bezkarnie objadałam się truskawkami, czereśniami, wiśniami, porzeczkami, botwinką, sałatą, pomidorami z własnej uprawy i młodymi ziemniakami, kapustką, cukinią. Teraz do takiej wyżerki trzeba czekać przynajmniej pół roku. Na szczęście na pocieszenie zostały mi polskie jabłka, a najlepsze moim zdaniem w tym roku są Szare Renety. Nie tylko na szarlotkę, ale i tak do zjedzenia na surowo. Ostatnie swoje pomidory zjadłam w towarzystwie jajek i kalafiora.

Potrzebujemy:
- pół kalafiora,
- 2 pomidory,
- 8 jajek przepiórczych lub 4 kurze, ugotowane na twardo,
- 2 łyżki jogurtu naturalnego,
- 2 łyżki majonezu,
- 1 ząbek czosnku,
- odrobina koperku,
- 1 łyżeczka soku z cytryny,
- sól, pieprz.


Kalafiora gotujemy na parze ok. 15 minut lub w wodzie, tak żeby był lekko twardy. Studzimy. Kroimy na różyczki.

Przygotowujemy sos: majonez, jogurt, sok z cytryny, sól, pieprz i wyciśnięty przez praskę czosnek mieszamy razem.

Jaja przepiórcze kroimy na pół, a kurze w ósemki. Pomidory w dowolne kawałki.  Wszystko zalewamy sosem. Posypujemy koperkiem. Odstawiamy do lodówki na min. 30 minut. Smacznego





czwartek, 22 października 2015

Naleśniki z kaszy jaglanej

Poszukując przepisu na zdrowy krem czekoladowy, trafiłam na blogu Smakoterapia na naleśniki z ugotowanej kaszy jaglanej (klik). Zaciekawiły mnie bardzo i przepis wypróbowałam. W oryginale zostało użyte mleko ryżowe, ja takiego nie miałam, więc zastąpiłam mlekiem sojowym waniliowym pół na pół wymieszanym z wodą przegotowaną. Dzięki temu naleśniki zyskały wspaniały waniliowy aromat. 

Potrzebujemy na ok. 10 naleśników:
- 10 łyżek ugotowanej kaszy jaglanej (wystudzonej, może być z poprzedniego dnia),
- 1 szklanka mleka ryżowego albo sojowego wymieszanego pół na pół z wodą, ostatecznie sama woda,
- 6 - 8 łyżek skrobi kukurydzianej,
- szczypta soli - jeżeli kasza nie była solona wcześniej
- opcjonalnie 1 jajko - ja nie dodałam,
- 3 - 4 łyżki oleju kokosowego w stanie płynnym - ostatecznie można użyć innego oleju.
+ troszkę oleju do smażenia.

Kaszę przełożyłam do pojemnika blendera i dolałam część mleka. Zmiksowałam na gładko. Następnie dodałam pozostałe składniki i jeszcze krótko blendowałam. Nie mam mikrofalówki, zatem aby uzyskać olej kokosowy w płynie wstawiłam szklankę z odmierzoną ilością do ciepłej wody. Ładnie się rozpuścił.

Jeśli chodzi o konsystencję ciasta - powinno być nieco gęstsze niż na tradycyjne naleśniki. Ja najpierw usmażyłam pierwszego naleśnika - okazało się ciasto za gęste - dolałam nieco wody.

Patelnię smarujemy dobrze tłuszczem i nagrzewamy. Zgodnie z przepisem - należy smarować patelnię tylko za pierwszym razem, ale ja smarowałam jeszcze odrobiną oleju kokosowego co kilka naleśników. Wlewamy ciasto na patelnie i na średnio mocnym ogniu smażymy naleśniki z obu stron, delikatnie je przewracając. Moim zdaniem smażą się dłużej niż te tradycyjne. Ale naprawdę są bardzo dobre. Zajadałam z konfiturą z owoców leśnych.


wtorek, 20 października 2015

Muszle makaronowe nadziewane mięsem mielonym

Zbliża się pora obiadowa... I co na obiad? ... Dziś szef kuchni poleca - zapiekany makaron conchiglioni nadziewany mięsem mielonym. Aktualnie w Lidu jest tydzień włoski i bez problemu można znaleźć takie duże muszle i bardzo dobrą passatę. Danie jest naprawdę pyszne. Polecam.

Na 2 porcje (forma o wymiarach 25 x 17 cm) :

- ok. 16 sztuk muszli.

Na farsz:
- 350 g mielonego mięsa (może być wieprzowo - wołowe lub tylko wieprzowe)
- 1 duża marchewka,
- 1 cebula,
- 1/2 papryki czerwonej,
- 1 duży mięsisty pomidor,
- 1 lub 2 ząbki czosnku,
- zioła dalmatyńskie Kotanyi,
- papryka ostra i słodka,
- sól, pieprz
- olej lub oliwa do smażenia.

Na sos pomidorowy:
- 1,5 szklanki passaty pomidorowej,
- 1 łyżka oliwy,
- 1/2 łyżeczki cukru,
- zioła dalmatyńskie,
- ostra i słodka papryka,
- sól, pieprz.

Ponadto ok. 5 do 10 dag twardego sera żółtego np. Bursztyn, Dziugas.

Wlewamy do rondelka passatę, dodajemy oliwę i gotujemy na niewielkim ogniu ok. 5 minut. Doprawiamy solą, pieprzem, cukrem i przyprawami. Odstawiamy.

Na patelni podsmażamy cebulę pokrojoną w drobną kostkę, następnie wrzucamy startą na tarce o grubych oczkach marchewkę, chwilę smażymy razem, stopniowo dorzucamy mięso ( w taki sposób aby nie ochłodzić patelni i mięso się smażyło, aby nie zdążyło puścić soków - marchewkę z cebulą zgarniamy na bok patelni a na wolnej przestrzeni smażymy mięso, gdy dana porcja się podsmażymy przesuwamy ją do marchewki). Solimy, doprawiamy pieprzem, przyprawami oraz wyciśniętym przez praskę czosnkiem, dodajemy pokrojoną w drobną kostkę paprykę, pomidora, przykrywamy pokrywką i dusimy ok. 15 minut. Przekładamy do miseczki i odstawiamy do ostudzenia.

W tym czasie gotujemy makaron według przepisu na opakowaniu. Odlewamy na durszlaku, przelewamy zimną wodą.

Do naczynia żaroodpornego wlewamy przygotowany wcześniej sos pomidorowy. Nadziewamy każdą muszelkę farszem i ścisło układamy w naczyniu. Sosu pomidorowego musi być przynajmniej do połowy wysokości muszelek (po ułożeniu).

Naczynie przykrywamy folią aluminiową i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 st. C na 30 minut. Po 20 minutach - zdejmujemy folię, makaron posypujemy startym żółtym serem. Pieczemy dalej 10 minut.

Podajemy z surówka np. (tarta czarna rzepa + jabłko + marchew + 2 łyżeczki śmietany 18%) lub samodzielnie.



sobota, 17 października 2015

Golonka wolnopieczona

W mojej rodzinie nie ma wielu fanów golonki, ale ja uwielbiam. Mięsko jest miękkie, lekko kleiste no i troszkę tłuste. Ale raz na jakiś czas, nie zaszkodzi. Przy tym przepisie nie ma dużo pracy, trzeba mięso zamarynować na noc, potem jeszcze trochę doprawić, zalać piwem i piec ok. 3 - 3,5 godziny. Wybrałam przyprawy, które ułatwią trawienie czyli majeranek i kumin. Mięso najlepiej piec w garnku glinianym lub ceramicznym, ostatecznie w dowolnym naczyniu żaroodpornym z przykrywką. Niższa temperatura i dłuższy czas pieczenia powodują, że golonka jest naprawdę aromatyczna i mięciutka. Podałam ją z musztardą chrzanową oraz buraczkami duszonymi z jabłkiem *.

Potrzebujemy:
- świeżą golonkę (moja ważyła 0,87 kg) lub dwie
- 1 cebula,
- 4 ząbki czosnku,
- 2 łyżki suszonego majeranku,
- 1 łyżeczka ostrej papryki,
- 1 łyżeczka kminu rzymskiego,
- 3 listki laurowe,
- sól,
- świeżo mielony pieprz,
- 2 - 3 łyżki oleju,
- 1 szklanka jasnego piwa.

Golonkę dokładnie myjemy, osuszamy, skórę nacinamy w kilku miejscach. Olej mieszamy z majerankiem, solą i pieprzem. Nacieramy golonkę. Owijamy w folię spożywczą i wstawiamy do lodówki na całą noc.

Następnego dnia golonkę dodatkowo oprószamy ostrą papryką. Do naczynia żaroodpornego wlewamy piwo, wkładamy przecięte na pół ząbki czosnku (bez obierania), pociętą na ćwiartki cebulę, listki laurowe i rozrzucamy po całym naczyniu kumin. Wkładamy golonkę. Naczynie przykrywamy. Wstawiamy do zimnego piekarnika. Ustawiamy temperaturę 180 st. Pieczemy przez pierwszą godzinę. Następnie zmniejszamy do 160 st. i pieczemy dalej ok. 2 - 2,5 godziny. Na 15 minut przed końcem pieczenia można zdjąć pokrywkę, żeby mięsko się bardziej przypiekło z wierzchu, ale nie ma takiej konieczności. I gotowee ... :)








* 4 średnie buraczki wyszorować, osuszyć, owinąć folią spożywczą i dorzucić w trakcie pieczenia do piekarnika. Po godzinie wyjąć i pozostawić do wystudzenia. Zetrzeć na tarce o grubych oczkach wraz z jabłkiem, wrzucić na patelnie, posolić i dusić ok. 10 minut.


poniedziałek, 5 października 2015

Chleb pszenno - żytni ze słoniecznikiem i otrębami

Jest to szybki i bezproblemowy przepis. Ciasto na chleb wystarczy wymieszać łyżką. Pasuje do wszystkiego: i do kanapki z wędliną i kanapki z białym serem i miodem. Przepis znalazłam na stronie przepis na chleb klik. Zmniejszyłam składniki o 1/3, żeby można było upiec chleb w keksówce o wymiarach 30/11 cm. Składniki podane są w gramach. Jeżeli nie dysponujemy wagą - można posiłkować się przelicznikami wag na mililitry w internecie.

Potrzebujemy:

Na zaczyn:

- 50 g aktywnego zakwasu żytniego (tj. ok. 2 łyżek),
- 90 g mąki żytniej razowej typ 2000,
- 130 g letniej wody (zaczyn będzie płynny ale nie może być wodnisty).

Wszystkie składniki mieszamy w misce łyżka (najlepiej niemetalową) tylko do ich połączenia. Przykrywamy folią spożywczą (lub wkładamy miskę do czystej reklamówki) i odstawiamy na ok. 12 godzin w temperaturze pokojowej. Ja najczęściej taki zaczyn przygotowuje rano ok. godziny 6 i po 18 przechodzę do dalszego etapu.

Ciasto właściwe:
- 340 g mąki pszennej typ 500 lub 550,
- 15 g otrębów pszennych,
- 1,5 łyżeczki soli najlepiej niejodowanej np. kamiennej do przetworów,
- 70 g słonecznika (kupuje w Lidlu) - 2 łyżki zostawić do posypania chleba,
- 230 g wody,
- cały zaczyn.

Wszystkie składniki umieszczamy w misce i mieszamy łyżką (bądź robotem z hakiem) do momentu aż uzyskamy gładkie ciasto. Łyżką zajmuje to mniej więcej  6 - 7 minut. Ciasto nie może się rozlewać, jest dość gęste, stawia opór przy mieszaniu, ale nie da się z niego uformować kuli. Gdy ciasto rośnie jego konsystencja staje się bardziej luźna, więc za rzadkie ciasto da nam zakalec. Z kolei za gęste spowoduje to, że chleb będzie słabo rósł i stanie się po upieczeniu twardy. Ale doświadczenie czyni mistrza :)

Keksówkę smarujemy dokładnie olejem i obsypujemy np mąką razową żytnią. Wykładamy ciasto. Wyrównujemy zwilżoną łyżką. Obsypujemy słonecznikiem, którego lekko wciskamy w wierzch ciasta. Przykrywamy keksówkę folią. Ja wstawiam do dużej reklamówki w taki sposób, aby folia nie przykleiła się do rosnącego ciasta, bo odrywanie jej może spowodować, że ciasto opadnie.

Tak przygotowane ciasto odstawiamy do wyrośnięcia na ok. 3 do 5 godzin. Gdy będzie słabo rosło tzn. po 2 godzinach ciasta nie przybędzie - można delikatnie podgrzać piekarnik i tam wstawić keksówkę. U mnie na razie zakwas sobie radzi w temperaturze pokojowej i ciasto wyrasta ok. 3 godzin, a niedługo liczę na ciepłe kaloryfery.

Gdy ciasto urośnie dwukrotnie (z tych proporcji prawie pod sam brzeg formy), nagrzewamy piekarnik do 230 st. C. (bez termoobiegu). Ciasta trzeba troszkę pilnować. Nie może przerosnąć, bo w końcu zacznie opadać.

Chleb wstawiamy do dobrze nagrzanego piekarnika. Pieczemy 10 minut i następnie zmniejszamy temperaturę do 200 st. C. Pieczemy dalej ok. 50 minut. Skórka będzie ładnie zrumieniona.

Opcjonalnie: Po wstawieniu chleba można ścianki piekarnika spryskać lekko wodą. Ja na przykład wstawiam małe żaroodporne naczynie z wrzątkiem i po 10 minutach (gdy należy zmniejszyć temperaturę) otwieram piekarnik i wyjmuje je. Chleb który cały czas dostaje wilgoć, nie upiecze się.

Po wyłączeniu piekarnika, chleb pozostawiam jeszcze na kilka minut, następnie otwieram piekarnik, delikatnie wyjmuje chleb z formy (czasami wystarczy tylko puknąć w dno a czasami trzeba obkroić dookoła nożem) i studzę chleb na kratce. Mam  taką kratkę na "nóżkach", choć czasami chleb zostawiam po prostu bokiem na keksówce. Najważniejsze żeby go wyjąć z formy i mógł odparować, bo inaczej będzie gliniasty w środku.  Upieczony chleb popukany od spodu wydaje głuchy odgłos. Świeżego chleba na zakwasie nie należy od razu kroić, a przynajmniej po przestudzeniu. U mnie piecze się wieczorem i rano na śniadanie jest gotowy.




Mamy zakwas żytni i co dalej

1. Jak dokarmiać aktywny zakwas?
aktywny zakwas

Jeśli już mamy aktywny zakwas - swoją własną kulturę dzikich bakterii, trzeba się nim odpowiednio zająć, żeby służył jak najdłużej. Im starszy zakwas tym większa jego moc.

Zakwas powinien być przechowywany w uprzednio wyparzonym słoiku (najlepiej o pojemności 1 litr). Musi mieć dostęp do powietrza, więc słoik należy przykryć gazą bądź kawałkiem pieluszki tetrowej i zabezpieczyć recepturką, żeby nic do niego nie wpadło.

Co jakiś czas należy zakwas "przeprowadzić do nowego domku". Aby nie zaczęła pleśnieć mąka zgromadzona na ścianach słoika.

Konsystencja zakwasu - dość gęsta. Przyrównałabym ją do gęstej śmietany, może nawet trochę bardziej. Wtedy łatwiej jest go przechowywać. Zapach - przypomina aceton bądź ocet jabłkowy. Dopóki nie ma pleśni jest dobry. Czasami może się rozwarstwić. Wystarczy zamieszać.

Zakwasu nie powinno być dużo w słoiku. Jedynie na potrzeby danego przepisu na chleb można go wyhodować więcej.

Ja zostawiam tak "na oko" 4 łyżki aktywnego zakwasu (jeśli mam więcej wyrzucam), które dokarmiam 3 płaskimi łyżkami mąki żytniej razowej typ 2000 i ok. 3 łyżkami wody. Powinno być mniej więcej tyle samo wody co mąki.

Używam letniej wody z kranu. Ważne żeby nie była chlorowana, bo pozabija nasze bakterie i jak widać w Warszawie nie jest, bo mój własnoręcznie wyhodowany zakwas od miesiąca ma się dobrze.

Zakwas powinno się dokarmiać co 12 - 16 godzin, jeżeli trzymamy go w temperaturze pokojowej. Po mniej więcej 10 godzinach od dokarmienia nadaje się do użycia do ciasta na chleb.


2. Jakiej mąki użyć?

Zakwas żytni najlepiej dokarmiać mąką żytnią razową typ 2000 /w ostateczności także można czasami podkarmić żytnią chlebową typ 720/. Ja najbardziej lubię mąki firmy Młynomag. Kiedyś zamawiałam bezpośrednio u producenta, a teraz są dostępne w sieci marketu Carrefour.




2.Jak przechowywać zakwas?

Po wykorzystaniu części zakwasu do chleba, resztę  jeszcze dokarmiam i odstawiam na max. 12 godzin w temperaturze pokojowej i po tym czasie odstawiam go do lodówki. Uwaga:  nie można chować do lodówki świeżo dokarmionego zakwasu.

Na pewno nie możemy zapominać o naszym zakwasie w lodówce, żeby się nie zepsuł. Trzeba go co jakieś parę dni wyjąć z lodówki, zdjąć powstały "kożuszek" z powierzchni i wraz z częścią zakwasu wyrzucić, a resztę dokarmić i odstawić na ok. 12 h w temperaturze pokojowej. Zakwas znowu jest gotowy do użycia.

Ja często piekę chleb więc praktycznie cały czas jest dokarmiany co 12 h, a w lodówce stoi bardzo rzadko.